To dopiero była przygoda! Przez Albanię w zasadzie tylko przejechaliśmy, ale i tak na brak wrażeń nikt nie mógł narzekać. Ciekawie zrobiło się już na samej granicy z Czarnogórą, przy przejściu była kawiarnia, obok której stał zaparkowany motor z nieosłoniętą piłą mechaniczną. Ciekawe, czy po włączeniu silnika, piła zaczynała pracować? Taki pojazd mógłby siać spustoszenie na drogach.
To był inny świat. Brudno, biednie, kobieta jadąca na ośle wewnętrznym pasem autostrady, gość z karabinem na ramieniu idący szosą. Kierowca pędzący pod prąd jedną z głównych ulic Tirany, owce pasące się na rondzie w centrum stolicy. Ale jednak ludzie chodzą tam ubrani po europejsku, sporo się też buduje, widać, że Europa wolno zaczyna przeciskać się przez całkowicie kiedyś zamknięte granice. Świadectwem czasów ścisłej izolacji są bunkry. Widać je wszędzie, pod rządami Envera Hodży zbudowano ich ponad 600.000, każda albańska rodzina miała mieć soje stanowisko do walki. Na rozrzucone po całym kraju schrony polują dziś turyści ze swoimi aparatami fotograficznymi. Makietki bunkrów, jako na przykład stojaki do długopisów, są sprzedawane w sklepach z pamiątkami.
Włóczyliśmy się po Tiranie, przejechaliśmy przez pół kraju, nigdzie jednak nie trafiliśmy na żadne pamiątki związane z komunistycznym przywódcą, Albańczycy tak bardzo mieli go dość, że oczyścili swoje państwo ze wszystkiego. On też wolałby pewnie nie patrzeć na to, co się dziś w Albanii dzieje, triumfuje kapitalizm, a meczet przy głównym placu w Tiranie, przy którym zresztą stał pomnik wodza, dawno przestał być muzeum ateizmu i znów służy jako miejsce modlitwy. Prawdziwe atrakcje zaczęły się jednak po wyjeździe z Tirany, gdy szosa prowadząca do granicy z Macedonią zaczęła się wić i wznosić. Kręciła się niczym korkociąg, cały czas w górę. Widoki zaczęły przypominać te oglądane ze szczytu Rysów – leżące w dole jeziora upodobniły się do kałuż, miasta wyglądały jak plamki na mapie, a rzek i dróg w ogóle nie było widać. Oczywiście, wąską i bardzo krętą drogą jechało się na skraju przepaści, zresztą na niektórych odcinkach, urwiska były po obu stronach trasy. Miejsca od asfaltu do krawędzi ledwo starczało dla barierki, która i tak często była poprzerywana i na ogół w takich miejscach ozdobiona kwiatami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz