Gmach poczty się nie zmienił. Zmieniło się wszystko dokoła, po prostu zniknęło, on jednak się trzyma. To bardzo ciekawe miejsce, bo pojawia się w słynnych wspomnieniach Marion von Doenhoff o tym, jak zimą 1945 roku wyrusza ona z pobliskich Kwitajn i jedzie do Bawarii, kończąc tym samym 600-letni wschodniopruski rozdział historii swojej rodziny. Tak jak przodek, który w średniowieczu dotarł na te ziemie, ona do gniazda rodziny dojechała konno. „W nazwach, których już nikt nie wymienia”, przyszła pierwsza dama niemieckiej publicystyki pisze o pasłęckiej poczcie, że pojawiła się tam, gdy z miasta uciekli już notable partii nazistowskiej. Nadchodziła apokalipsa, ale urzędnicy pocztowi nadal trwali za swoimi okienkami. Stąd też hrabina dodzwoniła się do swojego rodzinnego Friedrichsteinu, głównej siedziby pruskich Doenhoffów, która już wtedy, razem z pobliskim Królewcem, odcięta była od świata przez oblegającą miasto Armię Czerwoną. Nie pamiętam już dobrze, ale to chyba był ostatni raz, gdy usłyszała głos stamtąd. Do Friedrichsteinu często później wracała wspomnieniami, po wojnie nigdy jednak tam nie pojechała. Rosjanie nie pozwolili, zresztą nie było też do czego wracać, z pysznej rezydencji nie ocalały nawet fundamenty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz