niedziela, 16 stycznia 2011

Rejs - dzień drugi

Najlepszym miejscem do spania są pociągi. Pod warunkiem oczywiście, że się nie kima w drodze z Zakopanego do Torunia w przedziale ośmioosobowym, w którym w sumie zasiada dwanaścioro gniewnych ludzi. Taki jednak wagon sypialny, np. w pociągu do Budapesztu, bez pcheł, pluskiew i innych robaczywych pasażerów bez biletów? Sama radość! Koła stukają i w ich takt człowiek zasypia. Do snu wyśmienicie nadają się także stare domy ogrzewane piecami, najlepiej jeszcze położone na terenach niezbyt pokalanych cywilizacją. Nocą jest tam chłodno, a poza tym latarnie za oknem nie mącą ciemności. Poza tym to Morfeusz właśnie (a nie znany japoński uczony) musiał wynaleźć namiot, fantastycznie się też śpi pod chmurką, najlepiej w scenerii nieba gwieździstego nade mną. No i cudnie jest też zasypiać na rzece (plusk, plusk – woda delikatnie uderza o burty). Wisła gwarantuje również niepowtarzalne sny... Oj, bardzo niepowtarzalne, Tim Burton (wspominałem coś o burtach?) mógłby ich pozazdrościć!
Tu się chyba pierwszy raz przekonałem, że ludzie Wisły są najwspanialszymi gawędziarzami na świecie. Wieczorem cała ekipa zebrała się w sterówce „Baryczy”. O ile podczas rejsu wszystkie wilki rzeczne piły tylko kawę, po pracy zaczęło krążyć piwo, a oni zaczęli opowiadać. I to jak! Ej, popłynąłem sobie przez Wisłę, Odrę, słuchając ich dotarłem nawet na Ren. Nasłuchałem się o pływających weteranach pamiętających jeszcze prezydenta Mościckiego. Dowiedziałem się również, że ich silniki mogą zagrać lepiej od filharmoników wiedeńskich! Wszystkie swoje zmysły zastąpiłem słuchem, stając się wielkimi uszami. Rano jednak składałem się głównie z głowy, która mnie mocno bolała. Jak bardzo zazdrościłem wtedy Marii Antoninie i jaj małżonkowi... Cóż, nie mogłem się jednak swojej bolączki pozbyć, bo nigdzie na statku nie było gilotyny. Padała mi bateria w telefonie, zatem smsem wysłałem do redakcji krótką relację z podróży, uklapiłem się na dziobie, a nasi bosmani, jak nowo narodzeni, powiązali cumy i ruszyli w dalszy rejs. Trudniejszy od tego z poprzedniego dnia, bo tym razem nie płynęliśmy zalewem, lecz przez Wisłę od lat 70. zaniedbaną przez władze, które nie remontowały dawnych budowli regulacyjnych i zdewastowaną przez niedokończoną zaporę. Wciąż jednak niesłychanie malowniczą. Pięknie się tu patrzy na drugi brzeg, wszystko wygląda jednak jeszcze wspanialej, jeśli człowiek płynie środkiem rzeki i podziwia świat odrobinę tylko wystawiony ponad poziom wody.

2 komentarze:

Grzegorz pisze...

Bardzo ciekawe,nie mogę się jednak doczytać od czego Cię głowa bolała?
Szymonie, czy nie planujesz takiej kolejnej wyprawy?
:)

SzymonS pisze...

No łeb mnie bolał, bo oni opowiadali, a ja pochłaniałem ich opowieści i ducha po łacienie pod różną postacią.
Wyprawę planuję od momentu, gdy wtedy zszedłem na ląd. Przepłynąłem od Płocka do Fordonu, ale za Fordonem Wisła jeszcze długa! Pradziadek pływał do morza, więc ja też muszę. Tym bardziej, że przy okazji można przecież jeszcze popatrzeć na Chełmno, Grudziądz, Gniew i wiele innych. Przygoda woła, a i zdjęcia muszę powtórzyć - wtedy miałem tylko mały obiektyw. Tylko praca tak jakoś nie pozwala się wstrzelić w rejs...