O „Ludziach Wisły” Aleksandra Forda słyszałem dużo dobrego, ale film zobaczyłem dopiero przy okazji naszej kinowej wyprawy do przedwojennego Torunia. Na początku strasznie mnie rozczarował, chyba już zresztą o tym pisałem. Miał być ambitny i wyjątkowy, żadna tak charakterystyczna dla przedwojennego polskiego komedia, ale poważny film społeczny, urozmaicony do tego obrazami z Wisły, która płynęła, ale po której się również pływało. Sporo więc sobie po nim obiecywałem, ale okazało się, że nie umknął on przedwojennej sztampie. Obejrzałem go jednak kilka razy, bo choć najpierw wydawało się, że nasza przygoda filmowa będzie jednorazowa, jak dotąd, musieliśmy zorganizować osiem seansów kinowych, a „Ludzie Wisły” pojawili się w kinie CSW w sumie pięć razy. Z konieczności więc się tego filmu naoglądałem i za każdym razem mocniej przyczepiałem oczy do tego, co mi się podoba, pomijając dłużyzny i Drogę Na Ostrołękę (przez cały film żeglujemy po Wiśle, DNA, więc przy tej okazji nie można pominąć).
A momentów fantastycznych tu nie brakuje, wszystkie zresztą są związane z Toruniem. Otwieranie bram, najpierw Św. Ducha, później Żeglarskiej i na koniec fantastyczny widok na świętych Janów przy wtórze fanfarów, których Indiana Jones odkrywający drogę do zaginionej Arki by się nie powstydził... Te obrazki robiły wrażenie chyba na każdym widzu. Werbunkiem ludzi na pierwsze cztery seanse zajmowałem się osobiście, kompletując listy poznałem więc nazwiska widzów. Kiedy po pierwszym secie zbierałem więc chętnych na następny, zgłosił się człowiek, który mi zabrzmiał znajomo. Zapytałem zatem, czy przypadkiem już na filmie nie był, a on odparł, że tak, ale jest przewodnikiem miejskim i na „Ludziach...” dostrzegł ciekawy fragment, któremu chciał się przyjrzeć.
Ja też wyłowiłem tam kilka smaczków, w które wpatrywałem się z zaciekawieniem, jednym z nich, jak już wspominałem, był toruński most drogowy. W całej jego ikonografii trudno szukać ujęcia, które by było lepsze od zamglonej wizji z Iną Benitą i flisackimi tratwami na pierwszym planie. Na ten widok wzburzyła się we mnie krew odziedziczona po flisackich przodkach, doszło jednak do głosu coś jeszcze. Kiedyś odkryliśmy pozbawiony kłódki właz na pierwszy od strony Kępy Bazarowej stojący w rzece filar mostowy. Rany, ale na nim odbywały się fajne imprezy! Cóż mogę powiedzieć, zachody słońca w Toruniu najlepiej ogląda się właśnie z tego miejsca. Swoją drogą jednak to cud, że nikt z nas wtedy z tego filaru nie spadł. Czasami przecież, zamiast odpowiedzialnego za równowagę błędnika, buszowało nam w głowach wino. Głupi mają jednak szczęście, a po latach zostają im po tym fajne wspomnienia.
To nie były jednak te filary i nie ten most, który widać na zdjęciach. Te pochodzą z 1938 roku, kilkanaście miesięcy później wszystko wyleci w powietrze i zostanie odbudowane dopiero po wojnie. Resztki dawnej przeprawy nadal jednak leżą w rzece. Przodek naszego filara jest widoczny przy bardzo niskim stanie Wisły. Kiedyś nawet rozbiła się na nim policyjna motorówka. Rzeczny funkcjonariusz (rzeczny, czyli policyjny rzecznik?) miał podobno tylko tyle czasu, by złapać broń i wyskoczyć... Stary Toruń w różny sposób przypomina o sobie niemal na każdym kroku...
Ina Benita na tratwie na tle toruńskiego mostu. Klatki z „Ludzi Wisły” prezentuję dzięki uprzejmości Tofifestu.
Ina Benita już w Toruniu. Jak ona to zrobiła, że się na tej kładce nie wywaliła? Też po podobnych właziłem na statki i nie czułem się zbyt swobodnie, a obuwie miałem z pewnością bardziej stabilne...
Nie poznaję mostu poniżej, ale te wieże rozpoznam z zawiązanymi oczami.
Witch, witch! Which one? Stanisława Wysocka. W jednej ze swoich najlepszych ról wcieliła się niemal w rzeczną wiedźmę. Gdzie to było kręcone? Co to za most?
Ina Benita jeszcze nie w Toruniu, ale już na barce z Toruniem związanej.
3 komentarze:
Jaka sztampa znów :) przecież to urocze. Jak powieści Rodziewiczówny albo Dołęgi-Mostowicza. Słodko-gorzki happy end, to jest to, po co innego przedwojenne kino. Teraz kino dla ludu prostego jest takie słodko-pierdzące, że aż zęby bolą. Mi się podobało, chociaż przydałaby się oddać film do jakiegoś speca od dźwięku.
Wszystkie Twoje teksty, czytam Szymonie z zapartym tchem, szkoda że tak niewiele mam do powiedzenia.Filmu nie widziałem, ale na podstawie tego o czym piszesz, buduję sobie wirtualny obraz przedwojennego Torunia.Mój osobisty film związany z tym miastem, zaczyna się w roku 1971 i jest już w kolorze a o fabule to może kiedyś sobie jeszcze porozmawiamy ;))
To most w Fordonie.
Prześlij komentarz