środa, 19 stycznia 2011

Stocznia w Płocku i woda w Wiśle - wciąż jeszcze żywa woda

Pogoda za oknem jest generalnie do bani, sięgnąłem więc do swojego archiwum z bardziej słonecznych czasów, gdy na pokładzie holownika „Barycz” wdychałem zapachy Wisły, oraz silnikowych spalin. Patrzyłem też na świat z wody i świat na wodzie. Piękny świat! Więc choć płynąłem na statku, czułem się tam jak ryba (znak zodiaku się zgadza) w wodzie. Co? Ryby głosu nie mają? W takim razie będę wyjątkiem.
Cóż za budujący widok! Stocznia wiślana, w której nadal buduje się statki. I to jak! Przypłynęliśmy zabrać barkę, kolejna stała już na wodzie, a dwie następne – w stanie różnie zaawansowanym – tkwiły na pochylniach.
Ja jestem Hak, kapitan Hak...:-)
Płockie barki, a właściwie ich kadłuby, bo do holenderskich odbiorców płyną one w stanie surowym i dopiero na miejscu dostają maszyny i całą resztę, prowadzą dwa statki. Najpierw płynęliśmy my, czyli holownik, który jest sterem całego zespołu, za nim zaś podąża skład złożony z barki spiętej na sztywno z pchaczem, czyli jej silnikiem. Przez całą podróż na Zatokę Pucką, gdzie barkę przejmują holowniki morskie, jego kapitan widzi przed sobą tylko ścianę stali, jego oczami jest więc pilot siedzący na barce. Ten człowiek nie ma lekkiego życia, bo całą rzeczną podróż spędza sam siedząc na krzesełku (jego stanowisko, czy raczej siedzowisko) widać na zdjęciach ze śluzowania. W połowie maja mieliśmy piękną pogodę, ale barki pływają również wiosną i późną jesienią. Wtedy dla pilota stawia się coś na kształt sławojki, by go deszcz specjalnie nie zalewał. Na zdjęciu bardziej poniżej jest pan Antoni, który był naszym pilotem, wyżej poniżej widać natomiast rufę „Żubra” – pchacza, który zbyt często się na zdjęciach nie pojawia, bo był zasłonięty przez barkę.

Holownik „Barycz” powstał w latach 70., jednak sterówkę miał mocno unowocześnioną.
Wziąłem ze sobą śpiwór, bo myślałem, że będę musiał spać gdzieś na beczce z paliwem, a tymczasem statek okazał się krainą wygód. Trzy kajuty, łazienka i kuchnia... Załoga w stanie normalnym składała się z trzech osób: kapitana, bosmana-nawigatora i bosmana, która maszynowni. Na pokładzie spokojnie jednak mógł podróżować zespół dwa razy większy. Nasz nawigator rządził również w kuchni – nad smażonymi rybami rozpływam się poniżej, poza tym miał kajutę obwieszoną schnącymi kiełbasami. Nie dziwię się kotom, że od takich zapachów zaczynają wariować...

Z kotwicą i tym sznurowym odbijakiem bardzo szybko się zaprzyjaźniłem. Nie miałbym nic przeciw temu, by je zabrać z pokładu;)
Dość gadania, zakładamy hol!
Wypływamy...

5 komentarzy:

Grzegorz pisze...

Na piątej fotce od góry ta barka wydaje się być kolosem.Ciekawią mnie dwie sprawy: dlaczego do holowania używa się zwykłej konopnej liny oraz jaki tonaż( wyporność) ma ta "mikro" barka ? Na pytanie pierwsze mogę sam sobie odpowiedzieć - gdyby barka poszła na dno, to szybko można się od niej odciąć ;)

SzymonS pisze...

Odpowiedzi na pytania, przy okazji, zdobędę. Wyporności nie pamiętam, ale barka łupiną nie jest - 110 na 11 metrów, na tyle pozwala włocławska śluza. Hm, wiślaną opowieść powinienem chyba uzupełnić. Zaraz to zrobię:)

Grzegorz pisze...

Szymonie taki już jestem ciekawski ;)
Nawet koledze, który kupił sobie następne auto, najpierw zadaje pytanie "ile to ma koni", w obawie czy czasem nie więcej od mojego?
Twoja odpowiedź- co do wielkości tej barki, wytrąciła mi wszystkie znane argumenty z ręki. Mogę jedynie postąpić jak małe dziecko i powiedzieć,że Pałac Kultury jest większy ;(
Dziękuję za odpowiedź - to już na poważnie ;))

płoczczanka pisze...

żeby tak na stałe jakiś stateczek po Wiśle. np. rejs z Płocka do Gdańska lub do Torunia.....

SzymonS pisze...

Ba!