niedziela, 19 lutego 2012

Burzliwa historia kilku cegieł znalezionych wśród kamieni

Kotwicę zarzuciliśmy w takim miejscu, że przed sobą widzieliśmy szczyty Czarnohory, za plecami mając wzniesienia Gorganów. Oczy i kroki kierowaliśmy głównie ku tym pierwszym, jednak będąc po sąsiedzku z drugimi, nie mogliśmy wymówić się od wizyty. Jej rezultaty okazały się niezwykle ciekawe, lecz stało się tak głównie dzięki wypalonej kiedyś przez człowieka glinie, a nie kamieniom, z których Gorgany są zbudowane.
Gołoborze. Oto Gorgany właśnie.
Ależ się tu fantastycznie roznosiło echo!
Łazęga po Czarnohorze to sama przyjemność. Gorgany natomiast... A, to już insza inszość. Kamloty, kamloty i jeszcze raz kamloty, nad którymi, znów jak rok temu, zaległa mgła. Wspinaczka po mokrych kamieniach do łatwych nie należy, zresztą pamiątkę po jednym głazie, na którym się wtedy przejechałem, noszę na kostce do dziś.
Zanim jednak zaatakowaliśmy wierzchołek Chomiaka, zatrzymaliśmy się pod nim na połoninie Baraniej. Miejsce było dla ukraińskich Karpat typowe, jakieś resztki okopów z pierwszej wojny, poza tym bardzo rozwinięta roślinność, w którą zresztą zanurkował Sasza i, zamiast tradycyjnych grzybów, wyniósł z niej cegłę. Dość szczególną, bo z napisem. Oczyściliśmy to znalezisko i odczytaliśmy wypisane łacińskim alfabetem słowo: Ramlerówka. Zagadkowa sprawa... Taka, co nie daje spokoju...
Patrzyliśmy więc w tę cegłę jak kura w gnat, bez nadziei na to, że ze strony wypalonej gliny padnie jakaś odpowiedź. Ta jednak przyszła, nasz przewodnik przypomniał sobie, że jeden z jego znajomych prowadzi stronę o cegłach. Jakże ubogi był świat bez internetu i kolonizujących go dziwaków, którzy poświęcają się różnym szalonym pasjom! W ruch poszła więc komórka i dzięki niej dowiedzieliśmy się, że ramlerówki wytwarzała przed wojną cegielnia Hirsza Ramlera w Kołomyi. Skąd jednak ta cegła (i trzy bliźniacze, jakie udało nam się odkryć), znalazła się na tej polanie? Najprawdopodobniej pochodziła ze zbudowanego w czasach II RP schroniska, które jak wszystkie w tych górach, zostało zniszczone przez Sowietów. Baza turystyczna znajdowała się jednak na sąsiedniej połoninie...

Na szczycie Chomiaka społeczeństwo postawiło świętą figurę, przez duży obiektyw ładnie zresztą widoczną nawet z doliny. W budowę zaangażowane były śmigłowce, które dostarczyły nie tylko rzeźbę, ale również reflektory, by Maryjka efektownie prezentowała się także w nocy. Oświetlenie podczas pierwszej zimy diabli wzięli, jednak figura przetrwała.
My tu brodzimy we mgle, a tam na dole, gdzie znajduje się nasze lokum, świeci słońce...
Po powrocie na Baranią, zastaliśmy cegły leżące na swoim miejscu. Kiedy jednak opuściliśmy połoninę, już ich na niej nie było. Schowane w plecakach, ruszyły w dół i dalej, ku izbie pamiątek rzeszowskiego PTTK-u.
Z góry schodzi się łatwo, jednak po tym, gdy sturlaliśmy się do jej podnóża, czekał nas jeszcze nużący, sześciokilometrowy marsz szosą. Niemal zupełnie pozbawiony atrakcji, jeśli nie liczyć jednej kapliczki i kilku starych domków. Takich jak ten, bardzo zresztą miły dla oka – z tradycyjnymi ścianami, dachówką zamiast wszechobecnego w okolicy eternitu i naturalnym obejściem. Bardzo takie chałupki lubię.

4 komentarze:

mieszkaniec Lwowa pisze...

Eh, Huculszczyzna. Zal, że tyle zniszczało. Może ukraińcy się obudzą??? Przecież tam nawet szlaków nie ma, tylko polskie stare słupki

SzymonS pisze...

Bardzo przepraszam, ale nie mogę się z tym do końca zgodzić. Fakt, zniszczenia są tam ogromne, ale nie czarujmy się - polskie ziemie wyzyskane zostały zdewastowane jeszcze bardziej. A Ukraińcy się budzą, we Lwowie działa już nawet grupa poszukiwaczy zachowanych polskich napisów. Przykładów podobnego spojrzenia na przeszłość, jako na coś, co należy zachować i z czego można czerpać, jest oczywiście znacznie więcej. Polecam tu stronę wydawnictwa Czarne, a jeszcze bardziej to, co ukazuje się na stronach wydawanych przez nie książek. Sięgnąłem po te napisy, bo bardzo się ucieszyłem, gdy o tym usłyszałem - sam robię to samo, biorąc oczywiście na cel głównie stare reklamy niemieckie, bądź przedwojenne polskie, bo takich ci u nas dostatek.
Co do szlaków i słupków... Nie wiem, jak jest gdzie indziej, jednak Gorgany i Czarnohora, po których na Ukrainie chodziłem, oznakowane są naprawdę fantastycznie! Polskie Tatry, przynajmniej te sprzed kilku lat, mogą swojemu karpackiemu koleżeństwu ze wschodu bardzo zazdrościć. Fotografuję stare słupki graniczne, bo one mnie interesują, ale proszę mi wierzyć, że tabliczek szlakowych również jest tu wiele. Jeśli idzie się wyznaczoną trasą (inna sprawa, że bardzo te góry lubię za to, że całymi dniami można tu chodzić poza szlakami:) to spokojnie całą uwagę można poświęcić podziwianiu widoków. To bardzo cenna rzecz, bo gdy ktoś chce np. przejść się jakimś szlakiem pod Toruniem, głównie musi się skupiać na poszukiwaniu szlaku...

Grzegorz pisze...

Chyba, że chce poruszać się krajową jedynką - jest jeszcze nieźle oznakowana :)
Masz racje Szymonie, oznakowanie szlaków turystycznych w naszym rejonie jest do niczego.

Unknown pisze...

Cześć! Widzę że wtedy nic nie powiedziałem na temat producenta tej cegły - Ramlera z Kołomyi. Chyba nie mieliśmy czasu na opowieści.
Natomiast w 2011 roku miałem pod Chomiakiem internet i natychmiast podrążyłem ten temat.
W domu zaś opublikowałem swoje odkrycie (tylko po-ukraińsku):

http://zommersteinhof.livejournal.com/32960.html