niedziela, 19 lutego 2012

Ostatni most II Rzeczypospolitej

Kuty, dawniej jeden z największych ośrodków ormiańskich w Rzeczypospolitej. Całkiem miłe miasteczko, które jednak mogłem oglądać tylko przez okna autobusu. No cóż, rynkowi powiedziałem do zobaczenia, wypatrując jednocześnie granicznego kiedyś Czeremoszu. To tu, a nie, jak chciała powojenna propaganda, we wrześniu roku pamiętnego rząd polski udał się na wygnanie. To tu również zginął pisarz Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Okoliczności jego śmierci również nie były takie, jak mówi oficjalna legenda. Gdzieś kiedyś czytałem, że padł dowodząc obroną mostu, jednak Sasza, który przed laty rozmawiał z żyjącymi wtedy jeszcze świadkami tych wydarzeń, podał historię zupełnie inną. Dołęga-Mostowicz miał przekroczyć most razem z rządem, znalazł się na rumuńskim brzegu razem z masą wygłodniałych ludzi, którym Rumuni nie zapewnili odpowiedniej opieki. Wziął więc kilku żołnierzy, ciężarówkę i wrócił do Kut, których jeszcze nie zajęli Sowieci. W miasteczku zaczął szukać czynnej piekarni, ale żadnej nie znalazł. Udało mu się ostatecznie namówić jakiegoś żydowskiego piekarza, by ten zabrał się nocą do pracy, wypiek trwał jednak długo... Za długo, bo gdy Polacy ładowali bochenki, do miasta wjechały radzieckie czołgi. Ciężarówka ruszyła z piskiem opon, jednak na drodze prowadzącej do mostu, się przewróciła. Czy wpadła w poślizg, czy też oberwała od sowieckiego czołgu, tego Saszy nie udało się dowiedzieć. Dość, że autor „Kariery Nikodema Dyzmy” na tej drodze, którą zresztą nam Sasza pokazywał, zginął.
W miejscu, którym do 1939 roku biegła linia oddzielająca Polskę i Rumunię, wiedzie dziś granica dwóch ukraińskich obwodów: czerniowieckiego i iwano-frankiwskiego.
Obecna przeprawa została zbudowana po wojnie, w nieco innym miejscu. Most, którym polskie władze przekroczyły we wrześniu 1939 roku granicę, poleciał jeszcze w czasie wojny. Do wielkiej powodzi w 2008 roku, w jego miejscu była kładka dla pieszych, którą – wygląda na to, że już na zawsze – zniosła wtedy rzeka. Po tej kładce zostały, na rumuńskim kiedyś brzegu, betonowe podpory. Być może, nasz przewodnik nie był tego pewien, są one znacznie starsze i pamiętają jeszcze słynny most graniczny.
Mosty i granice się zmieniają, tylko Czeremosz szumi sobie bez zmian.
Ten rowerzysta jedzie chyba ku brzegowi okręgu iwano-frankiwskiego.
Trochę nieostra Wyżnica, zatem to musi być dawna rumuńska strona mostu.

Brak komentarzy: