niedziela, 19 lutego 2012

Miasto na końcu świata

Kołomyja słynną jest. Oto synonim najbardziej zabitej dechami prowincji, w którym ja jednak jakoś tej prowincjonalności dostrzec nie jestem w stanie. Ba, miasto było nawet, i chyba jeszcze jest, stolicą! Głównym ośrodkiem Pokucia. Miejscowy ratusz był także, we wrześniu 1939 roku, chwilową rezydencją prezydenta Mościckiego. O tyle ważną, że na ówczesnej polskiej ziemi – ostatnią. Proszę mi wierzyć na słowo, bo zdjęć potwierdzających moją antyprowincjonalną tezę zrobiłem bardzo niewiele. Hm, to nie jest pierwszy przypadek lenistwa fotograficznego, jaki mnie w Kołomyi ogarnęło. Przeglądam starsze fotki stamtąd i widzę np., że nie trzasnąłem migawką w stronę nietypowego budynku mieszczącego muzeum pisanek. Dlaczego jest on nietypowy? Kto nie widział, niech jego kształt sam odgadnie. Tylko proszę jaj sobie z tego nie robić.
Tym razem nikłą aktywność fotograficzną uważam za usprawiedliwioną. Nasze zwiedzanie utknęło na mieliźnie, czy też raczej w kawiarni. Przez jakiś tydzień kawy nie piłem, co mi się chyba od końca podstawówki nie zdarzyło. Na Ukrainie żarcie mieliśmy naprawdę fantastyczne, nasi górscy gospodarze w kółko jednak podlewali je herbatą. To niewątpliwie bardzo zdrowy napój, dlatego najlepiej sączyć go, kiedy człowiek jest chory, a ja, poza stuptanymi nogami, na nic nie narzekałem. Inna sprawa, że na brak kawy jakoś mi nie dokuczał, skoro jednak zapachniało nią na ulicy, a za drzwiami kawiarni woń rozlewała się wszędzie... Co tu dużo gadać, utknąłem. Jako wytłumaczenie mogę polecić esej o kawie Božidara Jezernika, a do tego filiżankę irlandzkiej – z mlekiem, ale bez cukru.

Budynek Muzeum Pokucia i Huculszczyzny. Bardzo interesujące miejsce, masa folkloru (z jego zbiorów korzystał Paradżanow kręcąc „Cienie zapomnianych przodków”), w gustownej secesyjnej oprawie. Za robienie zdjęć placówka życzy sobie jakichś niebotycznych sum, więc pstryknąłem sobie tylko witrażyk przy wejściu. Na więcej bym zresztą nie miał czasu. To muzeum najlepiej poznać na własne oczy i uszy.
Obok niego są dwa sklepiki ze sztuką huculską. Generalnie umiarkowanie ciekawy groch z kapustą, jednak można tam złowić także kilka perełek. Przez ostatnie trzy lata ceny wzrosły jednak o co najmniej sto procent.


Nie mogę pojąć, dlaczego Kołomyja stała się symbolem zadupia. Być może do takiego wniosku doszedł kiedyś ktoś patrzący na nią z perspektywy Wiednia, jednak dla mnie, bliskiego sąsiada pięknej, ale sennej Kongresówki, każda, nawet najmniejsza mieścina Galicji, będzie miała w sobie dużo prawdziwie miejskiego zacięcia. Jak wspominałem, tym razem chodząc po Kołomyi sobie specjalnie fotograficznie nie poszalałem, zwróciłem jednak uwagę na twarze. Jedną wywaliłem na front tego wpisu, teraz przyszedł więc czas na kolejną.
Skoro już o ciekawych mordkach mowa, tak wygląda jedna z ozdób słynnego ze swej urody dworca kolejowego w Stanisławowie. Sfotografowałem ją ładnych parę lat temu, zdziwiony nie tylko pysznym budynkiem, ale również troską, jaką Ukraińcy go otoczyli. Równie czystych i zadbanych stacji można było wtedy w Polsce ze świecą szukać. Stanisławów specjalnie do Kołomyi nie pasuje (choć ta była przed wojną drugim miastem stanisławowskiego województwa), jednak dodałem tę twarzyczkę do kolekcji, bo choć od tamtej wizyty przewinąłem się przez Iwano-Frankiwsk kilka razy, zawsze robiłem to w wielkim pośpiechu i na dworzec jakoś nie trafiłem. Cóż, co się odwlecze...
Współczesny bazar w Kołomyi. W książce, którą reklamuję poniżej, można znaleźć interesującą fotografię jego przedwojennego poprzednika.
Kołomyjską nowością na moim szlaku była drewniana cerkiew Zwiastowania Najświętszej Marii Panny, która podobno pochodzi z XVI wieku. Jak każda świątynia ma drzwi, a te są wyposażone w klamkę. Klamka zaś w takich obiektach jest urządzeniem służącym głównie do całowania... Dziś cerkiew służy prawosławnym, a ci wychodzą tu z założenia, że świątynie służą tylko i wyłącznie modlitwie, a nie zwiedzającym. Oddaliśmy więc klamce należną jej cześć. Szkoda, bo ta cerkiew słynie z pięknego barokowego ikonostasu. Polecam książkę „Dawne Pokucie i Huculszczyzna w opisach cudzoziemskich podróżników”, tam jest jego zdjęcie.
Wokół świątyni znajduje się także cmentarz, do którego nikt nam dostępu nie bronił, a na nim m.in. pomnik ofiar akcji „Wisła”.


4 komentarze:

Night pisze...

Kołomyja nie pomyja,
Kołomyja miasto.
A dziewczyny tam smakują
Jak najlepsze ciasto.


A byłeś na rynku w Kołomyji? Zastanawia mnie, czy do dziś stoją tam resztki po cokole pomnika Lenina, które są macewami dwujęzycznymi - po polsku i hebrajsku.

SzymonS pisze...

Byłem. W miejscu pomnika jest dziś chyba skwerek otoczony murkiem. O macewach nic jednak nie wiedziałem, więc nie przyjrzałem się. Będę miał kolejny powód, by tam wrócić.

Zbigniew pisze...

A na Popie Iwanie byłeś? W Tatarowie i w okolicach też byłem. Super piszesz!!!Chyba wybiorę się tam jeszcze raz.pozdrawiam

SzymonS pisze...

Bardzo dzięki:).
Na Popie niestety jeszcze nie byłem, ale mam nadzieję szybko to naprawić.