wtorek, 14 lutego 2012

Wszedłem na zamek, żeby z góry...

Przez kilka lat, odkąd odkryłem Tarnów, miasto to było w zasadzie południowym przedsionkiem mojego domu. Czułem się tu niemal tak bardzo u siebie, jak w Toruniu. Tutejsze schronisko PTSM (dziś ta instytucja pozwalająca rozwinąć turystyczne skrzydła znajduje się w głębokim kryzysie), stało się na długo bazą wypadową na całą zachodnią Małopolskę. Przez ten czas w zasadzie zdeptałem Tarnów wzdłuż i wszerz. Nie trafiłem jednak na górę zamkową. Tym razem nadarzyła się ku temu okazja, bo kotwicę noclegową rzuciłem całkiem blisko, w bardzo wygodnym pensjonacie (po sandomierskiej i przemyskiej gonitwie, pewnie bym zasnął ze smakiem nawet na nieheblowanej desce. Zamiast niej dostałem jednak miękkie wyro. Fajnie!). Skorzystałem więc z tego i rano poleciałem na wzgórze Świętego Marcina, by nucąc sobie pod nosem piosenkę Renaty Przemyk, stanąć na szczycie, aby z góry spojrzeć na miasto, a więc na to, co ma tego dnia spotkać mnie:-).

Pozostałości dawnej rezydencji Tarnowskich należy dziś szukać bardziej w ziemi, niż ponad nią.

2 komentarze:

Anek pisze...

A nie mówiłam, że w kawałkach smaczniej? :) Blog to nie makaron sphagetti :)

Poza tym, statystyczny user czyta ledwie 1,5 str. A4 bez znużenia.

Z poważaniem
Dziecko Neostrady

Anonimowy pisze...

Ruiny to i nie zabezpieczone . Identycznie jak z Dybowem , gospodarz dba o swoje dobro nawet jak ma go dużo ( w ruinie ).