Później trafiła tam także brzydsza część ludzkości, a w jej szeregach Leszek Balcerowicz, późniejszy zbawca polskiej gospodarki. Ja na swoją kolej musiałem długo poczekać, bo kiedy szedłem do szkoły, ta była w remoncie. Za komuny takie sprawy ciągnęły się cholernie długo, więc tu roboty zaczęły się, gdy jeszcze byłem w przedszkolu, a później towarzyszyły mi przez cztery lata edukacji spędzanych w trzech różnych budynkach...

Nasza właściwa szkoła była w remoncie, przez pierwsze trzy lata uczyliśmy się więc tutaj. Ci, którzy dziś zarzucają mi, że kiedy na łamach gazety bronię szachulcowej zabudowy toruńskich przedmieść, nie mam pojęcia co to znaczy egzystować w takim budynku, mylą się. Kiedy byłem w drugiej klasie słupki rtęci na termometrach zjechały zimą do –30 stopni. Poza tym dobrze pamiętam ciemne i zatęchłe drewniane wnętrza. Nie zapomniałem kibla na zewnątrz, w którym z pewnością śmierdziało nie tylko to, co śmierdzi na ogół w toaletach. Jeśli chodzi o budynki szachulcowe, dalej będę ich bronił, bo to nasza wizytówka, którą przecież mimo wszystko można wyremontować (vide budynek przy Ścieżce Szkolnej).
Jeśli zaś chodzi o naszą szkołę, składała się z trzech budynków. Środkowym był wspomniany kibel, a poza tym były dwa gmachy lekcyjne. My gnieździliśmy się w tym, który na zdjęciu nie jest schowany za roślinnością (trzy okna na parterze na prawo od drzwi). Poza piecem w sali mieliśmy boisko-klepisko z dwiema metalowymi i dziurawymi bramkami (co na to normy unijne?) i kasztanowca z wielką dziuplą, którego dziupla pożarła – już go nie ma. Potrafiliśmy się też setnie bawić za śmietnikiem, na ścianie, którą tu widać urządzaliśmy zimą zawody w rzucaniu śnieżkami (dziurę w murze w miejscu nowszej łaty to nie ja wybiłem). Całością obejścia zarządzał woźny, który na długiej przerwie na kuchni węglowej gotował w wielkim okopconym kotle mleko, wołał na cały ryj „kto nie pił mleko”, a gdy mu się coś nie podobało, walił prosto w pysk. Sam też od niego kiedyś z piąchy zarobiłem.
Mimo wszystko miejsce było fajne, tak pod względem życia szkolnego, jak i długich powrotów do domy, gdy mapa wariowała, a kompas pukał się wskazówką w głowę dumając, przez jakie jeszcze dziury ten człowiek będzie się telepał?
Jakiś rok temu prowadziłem w „Nowościach” konkurs torunioznawczy. Dałem więc zdjęcie młodszej filii SP 6 licząc na wspomnienia moich rówieśników. Zapomniałem jednak, że wcześniej była tam szkoła specjalna, większość głosów wskazywała więc właśnie na nią i jakoś nikt nie chciał się podzielić wspomnieniami. Choć dostałem też list od jednej Pani, która w tych murach na początku lat 30. chodziła do podstawówki...
Teraz szkoły już tu nie ma, są mieszkania socjalne. To zresztą zawsze mnie zdumiewa, bo aby mieszkać w takiej ruderze, trzeba moim zdaniem tonąć w kłopotach finansowych, tymczasem zaparkowane przed tymi domami (i kiblem na zewnątrz) pojazdy wcale nie są wzięte z dolnej półki...

Bermudy (trójkątne ułożenie placówek edukacyjnych dostrzegł już ktoś przede mną i odpowiednio nazwał). Tu uczęszczaliśmy na większość lekcji w czwartej klasie. Okropne miejsce, ciemne i śmierdzące. Ławki, w których siedzieliśmy na pewno nieźle by dziś można było sprzedać na allegro, miały jeszcze dziury na kałamarze. Korczaka i Konopnicką przerabialiśmy więc w otoczeniu żywcem wyjętym z ich czasów. Dobrą stroną tego miejsca była do dziś działająca vis-a-vis cukiernia, gdzie na przerwie można było wyskoczyć na szarlotkę, lub sernik wiedeński, oraz księgarnia, jedna z dwóch czynnych wtedy przy Kościuszkach. Poza tym na naszych oczach powstał też tu wtedy jeden z pierwszych w Toruniu sexschopów, który jednak podziwialiśmy wyłącznie z zewnątrz. Teraz w murach szkoły mieści się schronisko dla bezdomnych mężczyzn.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz