Krzyżacy budowali Chełmno na stolicę swojego państwa, wszystko ma tu więc odpowiednio wielką skalę. Chociażby rynek, przy którym np. ten toruński, rozmiarami niewiele różni się od zwykłego podwórka.
Niektórzy uważają ten ratusz za najpiękniejszy w Polsce przykład romansu gotyku z renesansem. Jest piękny, ale choć może okażę się tu skrzywionym prowincjonalnie zdrajcą, palmę pierwszeństwa pod tym względem oddam Sandomierzowi. Sandomierz to taki polski odpowiednik zagranicznych miast: San Francisco, San Domingo, San Sebastian. San Domierz po prostu...
A tu znów garść historii rodzinnych. To jest orzeł ze szczytu wierzy ratuszowej. Jego pierwowzór powstał w XVIII wieku w warsztacie jednego z chełmińskich złotników. Po rozbiorach, oczywiście został zdjęty, ale po 1920 roku jego nowa wersja wróciła na swoje miejsce. I była tam do września 1939 roku, gdy Niemcy, rękami specjalnie w tym celu ściągniętych strzelców alpejskich, zrzucili orła na bruk i poszli oblewać zwycięstwo. Wtedy pojawili się dwaj bracia mojej babci, którzy wspólnie z trzecim kolegą, wynieśli orła z zapchanego niemieckimi żołnierzami rynku i go ukryli. Konkretnie, jeden z babcinych braci schował go w stodole, jednak umarł, nim zdążył się tą informacją podzielić ze światem, orzeł został więc znaleziony pod koniec lat 70. przy okazji rozbiórki szopy. Wtedy mój dziadziuś zaczął walczyć o to, by orzeł znów wrócił na wieżę i tak się stało, jeszcze w czasach komuny, chełmiński ratusz został ukoronowany orłem w koronie.
W tej dziurze stało secesyjne cudo, dawniej najlepszy hotel w mieście, a później, naturalnie już po wojnie, dom kultury, siedziba różnych urzędów i mieszkania. Budynek był wspaniały, historię miał jednak tragiczną. Do 1920 roku należał do Niemca, który po tym, gdy zmieniły się granice, dostał do wyboru – albo przyjmie polskie obywatelstwo, albo hotel sprzeda. Gość zdecydował się na to drugie rozwiązanie, sprzedał jednak hotel w chwili najgorszego galopu inflacji w Niemczech. W Chełmnie pozbył się więc doskonale wtedy prosperującego interesu, nim jednak dotarł do Kwidzyna, był już właścicielem stosu makulatury dawniej nazywanej pieniędzmi. Jak wieść gminna niesie, zatrzymał się w kwidzyńskim hotelu, zjadł obiad, a później popełnił samobójstwo.
Do 1939 roku, pod polskimi rządami, chełmiński hotel również był pełen gości i wesołej zabawy. Później było już gorzej, jednak do samego końca budynek zachwycał salą widowiskową, w której w zasadzie nic do początku XX wieku się nie zmieniło. Koniec budynku nastąpił w pierwszej połowie lat 80., gdy wybuchł tam bardzo poważny pożar. Ogień zniszczył wnętrza i dach, ściany jednak przetrwały, a wraz z nimi zachowały się również niektóre fantastyczne balkony. Natychmiast po tym, gdy dawny hotel się spalił, ówczesne władze miasta ogarnął zapał odbudowy. Pojawiły się pierwsze plany, za którymi przyszły następne i następne. I tak, podczas ich snucia, trzeba było rozebrać zagrażające przechodniom balkony, później same ściany, aż wreszcie z budynku, który można było odbudować, został w zasadzie tylko jeden fragment od strony ul. Rynkowej. Ot, taka ściana płaczu. A pomysły, co zrobić z tym miejscem, powstają nadal, ale mieszkańcy Chełmna już im nie wierzą.
Rynek z zegarem na pierwszym, oraz ulicą i Bramą Grudziądzką na dalszym tle. Od kiedy pamiętam ten zegar pokazuje godz. 6 (nie wiem czy rano, czy wieczorem). Widać go już na przedwojennych zdjęciach Chełmna, muszę ich poszukać, ale coś mi mówi, że wtedy czas nie stał tu w miejscu.
Neogotyk w krainie gotyku. XIX-wieczna poczta jest jednak ciekawa choćby dlatego, że pod nią w filmie „Podróż za jeden uśmiech”, Zygmunt Kęstowicz wysadził podwożonych stopem Henryka Gołębiewskiego i Filipa Łobodzińskiego. Nie wiem czy przy tej okazji, ale mój dziadek kupił od Kęstowicza swój pierwszy samochód – moskwicza. Później miał przez lata fantastyczną starą skodę, a ja ją niedawno widziałem w Toruniu na ul. Legionów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz