W sobotę Nieszawa świętowała 550 rocznicę swojej trzeciej lokacji. Wędrujące miasto powstało najpierw w miejscu obecnej Nieszawki, zostało jednak na rozkaz Władysława Jagiełły zburzone i przeniesione pod mury zamku dybowskiego. Wspierane przez polskich monarchów miasto położone vis-a-vis krzyżackiego Torunia, zaczęło się szybko bogacić konkurując z nim w handlu na Wiśle. Z tego powodu stało się oczywiście solą w oku toruńskich kupców i gdy od szturmu toruńskich mieszczan na krzyżacki zamek zaczęła się wojna trzynastoletnia, na którą zresztą toruńscy kupcy wyłożyli sumę równą rocznym dochodom skarbu królewskiego, na ich żądanie Nieszawa znów została zrównana z ziemią i przeniesiona w obecne miejsce, w którym nie mogła już handlowej zagrozić handlowym interesom Torunia. Zanim jednak do tego doszło, w tamtej Nieszawie Kazimierz Jagiellończyk zdążył jeszcze podpisać statuty nieszawskie, które przecież stały się kamieniem milowym w rozwoju polskiej demokracji.
Okazja w sumie więc nie była wesoła, Nieszawa postanowiła świętować ją jednak bardzo hucznie. Najważniejsze punkty programu mnie ominęły, kiedy do miasta wjeżdżał król Kazimierz ze swym orszakiem, dobijałem się do drzwi ciechocińskiej cerkwi. Zabawa miała jednak trwać przez cały dzień, jak to kiedyś wielokrotnie robiłem, przyszedłem więc z Ciechocinka pieszo, by zobaczyć Nieszawę, która wyjątkowo nie śpi. No i w sumie dupa, bo zastałem ją senną jak zawsze. Organizatorzy wpadli na fajny pomysł i wywiesili zdjęcia z 1960 roku, gdy miasto fetowało 500. urodziny w nowym miejscu. Idea była ciekawa, ale jednocześnie pokazała tragedię tego miasta. Pół wieku temu scena, jak dziś, stała przed ratuszem. Na niej też stanął fotograf i uwiecznił wielki nieszawski rynek po brzegi wypełniony ludźmi. Popatrzyłem na te czarno-białe fotografie i spojrzałem na kolorowy rynek, który raził pustką. No tak, 50 lat temu ludzie pewnie bardziej byli skorzy do publicznej zabawy, tu jednak pojawił się chyba inny problem. Kiedy byłem w Nieszawie poprzednio, jakiś zakapturzony młodzieniec, który na to miasto patrzy pewnie krócej ode mnie, rzucił za mną: Pan do tego miasta nie pasuje... Dziś, gdy zaszedłem do jedynej w Nieszawie kawiarni, pustej, jak cała reszta, usłyszałem, że elity bawią się w klasztorze. I na rynku zobaczyłem te wzmocnione przyjezdnymi elity przesiadujące na krzesełkach przed sceną, oraz garstkę pozostałego społeczeństwa, która się temu przypatrywała z oddali. Pomyślałem wtedy, że chyba się nieco wygłupiłem, bo napisałem w gazecie duży tekst na temat rocznicy, a przede wszystkim, tak bardzo od serca, wywaliłem, że tak ciekawe miasto nie powinno być zapomniane. Cieszyłem się nawet, bo rozmawiałem wcześniej z burmistrzem, który jest bardzo fajnym człowiekiem i on mi ładnie powiedział, że miasto zawsze było ściśle związane z Wisłą. Tak długo, jak ona żyła, Nieszawa się rozwijała, kiedy natomiast ruch na niej zamarł, rozpoczął się upadek miasta. Dziś jest więc bardzo trudno, jednak jeśli kolejne rządy przestaną zaniedbywać królową polskich rzek, Nieszawa się odrodzi. Wygląda jednak na to, że miasteczko zdążyło się już jednak podzielić na dwa obozy. Ludzie z zewnątrz mogą się więc tam sprowadzać, mogą kupować i remontować zrujnowane domy, cały czas będą jednak traktowani jako oni, którzy do tego miasta nie pasują. Jeśli Nieszawa ma odżyć, ten podział trzeba jakoś zlikwidować.
Nieszawa, nawet podczas tak wielkiego święta, pozostaje senna. W tym miasteczku najbardziej aktywny wydaje się być demon zniszczenia. Efekty jego pracy widać choćby tu, w jednym z domków przy nieszawskim rynku. Budynek był opuszczony już dwa lata temu, jednak wtedy w rozbitych oknach wisiały jeszcze firanki...
Dziś, zamiast firanek, w oknach są drewniane żaluzje. I, jeśli potraktować żaluzje jako coś, co wywołuje żal, to ten budynek będzie najlepszym przykładem ich skutecznego działania.
Ale na rynku nadal jeszcze można znaleźć piękne domki!
To są ruiny kirchy protestanckiej. W sumie nie dziwię się, że je poprzednio przegapiłem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz