poniedziałek, 20 września 2010

Osmołoda - raj dla podniebienia

Wszystkie wsie wschodnich Karpat wciąż jeszcze składają się w większości z drewnianych domków. Większość z nich ugina się już jednak pod ciężarem anteny satelitarnej (a czasami nawet kilku) i w zasadzie wszystkie – bez względu na to czy są drewniane, czy już przebudowane, kryje eternit. Gont jest tu już prawdziwym białym krukiem.
Na środku znajduje się główna droga Osmołody. Dziur nie widać - na tym odcinku nie zachował się chyba żaden kawałek asfaltu. W sumie może dobrze, bo kierowcom trudniej lawirować między jego resztkami, niż zmagać się z niedogodnościami drogi gruntowej. Jest to zresztą dość poważne wyzwanie, aby dotrzeć do wsi, trzeba zygzakować przez jakieś 50 kilometrów, nam podróż na tym odcinku zajęła ponad dwie godziny.
Po lewej widać chatkę ze zdjęcia powyżej, z prawej natomiast wystaje nasza kwatera. Dom różni się od swojego sąsiada z vis-a-vis, jednak pierwotnie musiał być do niego podobny, pod moim łóżkiem była stara drewniana podłoga, a na ścianie widać było jeszcze kafelki – być może pomieszczenie dawniej było kuchnią. Gospodarze zeszpecili dom okładając go sidingiem. Cóż, ich problem, który zresztą już daje o sobie znać, bo obłożone plastikiem drewniane ściany, zamiast oddychać, gniją. Dla nas było to o tyle uciążliwe, że w tych warunkach nic nie schło.
Poza tym mieszkańcy wsi spod szczytów Gorganów są bardzo podobni do naszych górali podhalańskich. Rodzą się wśród gór, rosną między nimi i umierają, ale w zasadzie nigdy po nich nie chodzą, a przynajmniej nie docierają do granicy kosodrzewiny. Jedna sąsiadka wypomniała nam nawet, że szwendamy się Bóg wie gdzie bez sensu i celu, a ona w tym czasie zebrała masę grzybów. Tych rzeczywiście rosły tłumy, a ilość imponowała na równi z rozmiarami i kondycją. Nigdy nie widziałem grzybów tak wielkich i tak zdrowych. Niektóre pewnie tylko ze względu na ciągłe opady, nie miały przyczepionej karteczki „Eat me”, z tego samego powodu również, na żadnym nie znalazłem kurzącego fajkę Absaloma. Jednak i tak Gorgany są pod tym względem krainą magiczną. W jednej z bajek pod grzybem chroniły się przed deszczem różne zwierzęta. Cały czas ich przybywało, a pod kapeluszem wciąż było dość miejsca, bo grzyb rósł. Pewnie i my moglibyśmy pójść w ich ślady, bo niektóre swą wielkością przypominały niemal grzyby atomowe.
A wracając do naszych gorgańskich górali... Tych podhalańskich na turystycznym dorobku przypominali jeszcze pod jednym względem, na całą dużą chałupę przypadał tylko jeden kibelek i dwa prysznice z racjonowaną ciepłą wodą. Z przyjemnością jednak zatrzymam się u nich ponownie, bo choć zaglądam na Ukrainę od lat, nigdzie jak dotąd tak wspaniale się nie najadłem. Żarcia było mnóstwo i chyba każda następna potrawa była lepsza od poprzedniej! Jako wielki amator chleba na kolana padłem przed wypiekami naszych gospodarzy, które dorównywały toruńskim wspaniałościom pana Grochowalskiego z Podmurnej. A cała kulinarna reszta... Nie, nie była milczeniem! Na szczytach Gorganów błądziłem pod niebem, lub wręcz zaglądałem do nieba, by później, w Osmołodzie, siadając za stołem, dogodzić swojemu podniebieniu... Tylko miejscowy dżem morelowy ugiął się wobec konkurencji, jaką zostawiły po sobie wspomnienia podobnego arcydzieła mojego dziadka, który w Chełmnie posiadał drzewo morelowe i z jego owoców (podobnie zresztą jak i z innych rzeczy, które nadawały się do zjedzenia) wyczarowywał cuda. Ukraińscy gospodarze mieli jeszcze jeden poważny atut - należał do nich jeden z dwóch sklepów w Osmołodzie. Pobudzone barszczem, solanką, racuchami i innymi pysznościami kubki smakowe można więc było dodatkowo zalać wspaniałym ukraińskim piwem.
Samą Osmołodę zlazłem wzdłuż (jako typowa wioska górska, raczej nie posiadała rozmiaru wszerz), niestety jednak, zdjęć przywiozłem niewiele, bo podczas zwiedzania, całkowicie padł mi aparat. Wieś jest jednak bardzo ciekawa, choćby ze względu na to, że po głównej ulicy nadal chodzą puszczone wolno konie. Poza tym na trasie do Osmołody znajduje się dawna rezydencja metropolity Andrzeja Szeptyckiego. Natomiast jakieś cztery kilometry od niej, na szlaku prowadzącym na Mołodą jest odbudowany monastyr, w którym podczas wojny, dzięki zaangażowaniu duchowego przywódcy Ukraińców, ukrywani byli Żydzi, w tym jakiś przyszły laureat nagrody Nobla. Monastyr oglądałem z pokładu gruzawika, nie mogłem więc zrobić zdjęcia, miałem jednak nadzieję, że zajedziemy tam w drodze powrotnej, jednak z powodu deszczu, wyprawę większość z nas przypłaciła katarem, więc ostatecznie nikt nie miał zamiaru zatrzymywać się, by obejrzeć miejsce, które w zasadzie zostało niedawno wybudowane od zera.

Takimi ciężarówkami Ukraińcy wywożą swoje lasy

Brak komentarzy: